Strona główna Fakty żywieniowe Jak się żywić? Przepisy Historia diety Forum  

  Forum dyskusyjne serwisu www.DobraDieta.pl  FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Czat      Statystyki  
  · Zaloguj Rejestracja · Profil · Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości · Grupy  

Poprzedni temat «» Następny temat
Czary-mary i parapsychologia
Autor Wiadomość
M i T 


Pomógł: 66 razy
Dołączył: 09 Lis 2007
Posty: 7106
Wysłany: Pon Lis 30, 2009 14:01   Czary-mary i parapsychologia

Zachętą do rozwijania tego wątku niech będzie poniższy artykuł:

http://www.polityka.pl/na...-sie-mocno.read

Cytat:

Agnieszka Krzemińska
26 października 2009


Magia trzyma się mocno

Po przeczytaniu spluń przez lewe ramię

Czytamy horoskopy, boimy się czarnych kotów, a niektórzy z nas wciąż chodzą do wróżek po radę. Magia trzyma się mocno.

Robotnicy pracujący na budowie w londyńskim Greenwich trafili na zakorkowaną kamionkową butelkę z wizerunkiem brodatego mężczyzny. W środku coś pływało. Archeolodzy od razu wiedzieli, że może to być popularna w XVI‑ i XVII-wiecznej Anglii butelka na czarownice (ang. witch bottle, niem. Hexenflasche), która miała wyłapywać złą energię, skierowaną w posiadacza butelki. Dotknięty klątwą zakopywał w ustronnym miejscu butelkę z własnym moczem, krwią, włosami, obciętymi paznokciami oraz gwoźdźmi i igłami. Magiczne ingrediencje wkładano do szklanych fiolek lub nadreńskich kamionek z podobizną inkwizytora Roberta Bellarmina (1542–1621), który skazał Giordano Bruno – wierzono bowiem, że jego groźne oblicze odstraszy złe duchy.

Dotychczas znaleziono około 200 takich butelek, ale żadna nie była pełna, dlatego brodacz z Greenwich natychmiast trafił do laboratorium. W czerwcowym „British Archaeology” Alan Massey z Wydziału Chemii Loughborough University i Richard Cole z Leicester Royal Infirmary napisali, że w butelce gwoździe, igły, włosy i paznokcie pływały w 300-letniej urynie. Wielkość paznokci dowodzi, że butelka należała do mężczyzny, staranny manicure, że był arystokratą, a kotonina (powstała w wyniku rozkładu nikotyny), że był nałogowym palaczem. Teraz trwają próby pozyskania jego DNA, by porównać je z materiałem genetycznym żyjących w Greenwich od wielu pokoleń rodzin bogaczy.

Istniały dwie szkoły: według jednej zaklęcie chroniło, dopóki butelka pozostawała nieodkryta i zamknięta, według drugiej należało ją wrzucić do ognia, by urok puścił, a wiedźma umarła. Echem tego ostatniego jest sprawa sądowa z 1682 r. z londyńskiego Old Bailey przeciwko 60-letniej Jane Kent, oskarżonej o zabicie Elisabeth Chamblet. Ponoć rzucony przez nią urok sprawił, że kobieta zaczęła chorować i zmarła. Mężowi Elisabeth aptekarz poradził zagotować mocz żony z jej paznokciami i włosami. Mężczyzna zrobił, jak mu kazano, a gdy mikstura zaczęła bulgotać, Jane Kent z krzykiem zaczęła się dobijać do drzwi Chambletów – był to znak, że jest winna. Mimo to sąd uwierzył staruszce, która przysięgała, że nie ma nic wspólnego z czarami, jest uczciwa i co niedziela chodzi do kościoła.

Przesądna małpa

Czy to już przeszłość, a ludzkie wydzieliny trafiają do laboratoriów jedynie w celach diagnostycznych? Nic podobnego. Także dziś witch bottle może sporządzić niejedna szeptucha, zapewnia etnograf dr Zuzanna Grębecka z Uniwersytetu Warszawskiego, od lat badająca magię ludową na pograniczu polsko-białoruskim. Do czarownic (staruch, babek, szeptuch, szeptunek) chodzi się ze wszystkim, choć najczęściej w sprawach zdrowia, miłości, bogactwa i różnego rodzaju bolączek współczesnych, jak cellulit, nadwaga, nałogi czy kłopoty z mężem pijakiem.

– Zdawać by się mogło, że magii ludowej należy szukać na prowincji, najlepiej w drewnianej chacie, tymczasem na Białorusi z usług czarownic korzysta większość ludzi, gazety drukują rubryki z zaklęciami i ogłoszeniami w stylu „uroki zdejmuję szybko”, w księgarniach leżą podręczniki do czarów, a internetowe strony magiczne mają wielką oglądalność – mówi dr Grębecka. Zajmująca się badaniem ziołolecznictwa we wschodniej Polsce dr Ewa Pirożnikow z Uniwersytetu w Białymstoku dodaje: – Współczesna magia znajduje pole do popisu tam, gdzie nie da się ocenić rozumem skuteczności i mechanizmów działania, stąd ziołowe kuracje odchudzające, odmładzające, podnoszące odporność czy poprawiające pamięć. Ostatnio jedna z rozmówczyń przekonywała mnie, że nie da się wychować dziecka bez okadzania, a moja sąsiadka wysłała poświęcone wianuszki do Kanady do okadzania dziecka znajomej.

Magia trzyma się mocno. Podczas gdy na Zachodzie wraca pod postacią ruchów New Age, wróżbiarstwa, chiromancji, astrologii, neopogaństwa, we wschodniej Europie nigdy tak naprawdę nie została wykorzeniona. Otaczająca nas rzeczywistość jest tak przypadkowa i nieprzewidywalna, że na wszelkie sposoby staramy się zachować nad nią kontrolę. – Jedną z iluzji kontroli są zabobony i przesądy, spluwanie przez lewe ramię czy ucieczka przed czarnym kotem to elementy starej jak świat magii – mówi psycholog Tomasz Grzyb z wrocławskiej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. – Nie jesteśmy pod tym względem jedyni, gdyż eksperymenty na szympansach wykazały, że one też są skłonne do powtarzania pewnych rytualnych czynności, które wcale nie muszą mieć wpływu na osiągnięcie zamierzonego celu. Podobnie moi studenci, którzy – na wszelki wypadek – zaginają w indeksach ostatnią stronę. I chociaż przyjęło się uważać, że bardziej zabobonni są ludzie prości, tak naprawdę żadna z grup społecznych nie jest wolna od zabobonu. Znam profesorkę psychologii, która nie poprowadzi wykładu bez swojego szczęśliwego laptopa.

Założenie, że pierwszym stadium świadomości ludzi była magia, potem pojawiła się religia, a w końcu nauka, zawdzięczamy Jamesowi Frazerowi, autorowi „Złotej Gałęzi”, fundamentalnego dzieła antropologii kultury. Wyrasta ono z ewolucjonizmu i judeochrześcijańskich wyobrażeń, uznających magię za prymitywną i niższą rangą w stosunku do religii. – Rozdzielenie magii i religii to zabieg myślowy wartościujący inne religie z naszego europocentrycznego punktu widzenia – tłumaczy antropolog kultury prof. Michał Buchowski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – U nas rozdzielenie to miało miejsce w późnym średniowieczu, gdy zinstytucjonalizowany Kościół walczył i zwyciężył ze światopoglądem ludowym. Niektórzy twierdzą, że było to tylko ideologiczne narzędzie w walce o władzę, wpływy i rząd dusz. Za bardziej zabobonnych uchodzili katolicy, ale zarówno oni, jak i protestanci wierzyli w magię, czego dowodem było palenie na stosach podejrzanych o czary – jeden z najokrutniejszych obrzędów magicznych.

Erotyczna lala

Według obiegowej definicji magia jest próbą oddziaływania na rzeczywistość za pomocą środków symbolicznych i tym różni się od religii, że stosuje przemoc (a nie prośby) oraz ma mniejszą skalę (dotyczy przyziemnych rzeczy).

Tymczasem wszystko jest kwestią interpretacji. – Protestanci zarzucali katolikom, że w przeistoczeniu wina w krew widzą nie tyle symbol, ile autentyczne wydarzenie, co trąci magią. Niektórzy, jak prof. Morton Smith, nawet w cudach Chrystusa dopatrzyli się magicznych praktyk, na przykład w mieszaniu śliny z ziemią, by przywrócić wzrok niewidomemu. Dlaczego namaszczanie olejkami, polewanie wodą święconą czy okadzanie, uznawane w chrześcijaństwie za czynności religijne, w innych kulturach i religiach postrzega się jako czynności magiczne? – zastanawia się prof. Buchowski.

Zamykanie zaklęć w pojemnikach i używanie w magii ludzkich wydzielin stosuje się od wieków. Ousia, czyli przedmioty związane z ofiarą (włosy, paznokcie czy ubrania), były stosowane w magii, zwłaszcza miłosnej. Magia erotyczna była agresywna i wykorzystywała dwa klasyczne sposoby kojarzenia pojęć – przez podobieństwo, czyli metaforę (laleczki, figurki, zdjęcia), lub styczność, czyli metonimię (przedmioty należące do ofiary lub jej wydzieliny). To właścicielka pukla włosów miała być pozbawiona woli i wypełniać erotyczne zachcianki zaklinającego, a wypity przez kobietę napój miłosny miał zawierać kroplę krwi (lub spermy) tego, który chciał posiąść władzę nad jej sercem i ciałem. Oprócz zaklęcia niezbędna była figurka z wosku, gliny lub materiału. W British Museum w wosk jednej z takich staroegipskich figurek wciśnięto rude włosy i nieczytelny zwitek papirusu. Można założyć, że sporządzono ją w celu „przywiedzenia ukochanej”, co opisuje papirus magiczny z Paryża (z IV w. p.n.e.). Figurkę pożądanej osoby należało przekłuć szpilami, polać krwią i zakopać lub wrzucić do grobu, studni czy morza.

Dziś na pograniczu polsko-białoruskim rytuał jest bardziej okrojony, choć pozostało chuchanie, dotykanie, okadzanie. – Kiedyś okrążało się drzewa, groby czy kamienie, teraz dominuje słowo, a wypowiedzenie zaklęcia jest równoznaczne z działaniem. Do atrybutów magicznych należą święte obrazki, krzyże, ale i woda lub alkohol, nad którymi wypowiada się zaklęcie, deponuje lub daje komuś do wypicia. Nadal jednak wykorzystywane są ludzkie wydzieliny, włosy i paznokcie, a czasem i krew menstruacyjna, która od wieków uchodzi za najsilniejszą substancję magiczną stosowaną w rytuałach płodności – mówi dr Grębecka.

Realna magia

W nowożytnej Europie wierzono, że do poruszania się w świecie pełnym magii potrzebni są przewodnicy, zaklęcia i amulety. Kościół próbował wyrugować magię i ludową służbę zdrowia, mówiąc, że więcej w niej przesądów niż medycyny. Według niego, czarownice częściej odbierały krowom mleko, usuwały ciąże, rzucały uroki, niż leczyły. W ich praktykach dominował rytuał, ale to też lepiej przemawiało do biedoty, było bardziej dostępne i tańsze.

Zresztą ludzie Kościoła mylili się co do medycznych kwalifikacji znachorów.
– Często badali oni pacjentów dokładniej niż kształceni lekarze – wąchali ich wydzieliny, dotykali chorej skóry, sprawdzali puls, gorączkę, stan włosów oraz paznokci, dzięki czemu nierzadko stawiali trafną diagnozę i potrafili zaaplikować odpowiednią zielną kurację – mówi dr Pirożnikow.

Tę bliskość z naturą długo nazywano reliktem pogańskich wierzeń. Jednak Johannes Dillinger z Oxford Brookes University twierdzi, że magia ludowa w XIX w. nie była symboliczna, ale całkowicie realna i mocno wrośnięta w chrześcijaństwo, a my patrzymy na nią poprzez teksty teologów, niemających pojęcia o tym, co działo się na wsiach. Tymczasem miejscowi księża chadzali do znachorów, w zaklęciach powoływano się na świętych, Maryję czy Jezusa, a formuły magiczne przypominały litanie. – Większość czarownic zapewnia, że są naczyniem boskiej mocy i czynią dobro (tylko jedna ze znanych mi szeptuch mówiła, że ma moc od diabła). Ich zaklęcia to apokryfy w pigułce z żywotów świętych, do których zresztą, ze względu na ich specjalizacje, najczęściej się zwracają, do czarów stosuje się święcone rośliny. Praktyka religijna miesza się z magiczną, tak jak zaklęcia przetykane są zdrowaśkami – mówi dr Grębecka.

Dyplomowany znachor

Istnieją naukowe dowody, że magia działa przynajmniej wtedy, gdy ktoś w nią wierzy. Ponieważ na nasze ciało ma wpływ psychika, w sytuacjach lękowych w naszym mózgu wydzielają się substancje odpowiedzialne za konkretne objawy fizjologiczne, wywołujące stany chorobowe. Jeśli wierzymy w rzuconą na nas klątwę, spodziewamy się najgorszego, zaczynamy się źle czuć (samosprawdzająca się przepowiednia) i każdy nieszczęśliwy zbieg okoliczności interpretujemy jako magię. To działa też w drugą stronę, czego najlepszym dowodem jest efekt placebo. – Mimo że w ciągu ostatnich lat nauka się rozwinęła, dostęp do wiedzy stał się powszechny, zabobonów wcale nie ubywa. Nadal niektórzy chodzą do wróżek, wierzą w horoskopy, gwiazdy. Nie sądzę, by nastał kres wiary w zabobony – mówi Tomasz Grzyb, a dr Grębecka dodaje: – Na wsiach działa wielu specjalistów – do zielarki idzie się po zioła, kręgarz nastawia kości, a szeptucha rzuca czary. Każdy zna swoje miejsce. Z moich obserwacji wynika, że tam, gdzie magia jest żywa, lekarze nie są jej przeciwni. Zdarza się, że czarownica odsyła do lekarza, a lekarz sugeruje wizytę u babki – mówi dr Grębecka.

Panuje wręcz moda na magiczną edukację. Zdradzenie byle komu zaklęć czy podanie tajemnych przepisów sprawia, że osoby magiczne tracą moc, wydobycie na siłę tych informacji często jest więc niemożliwe. Jednak przed śmiercią każda czarownica powinna przekazać swoją wiedzę i umiejętności zaufanej osobie. W przeszłości najczęściej były to najstarsze lub najmłodsze dzieci lub wnukowie, dziś na Białorusi często ostatnimi powiernicami starych czarownic są pielęgniarki. Ponieważ jednak magia to proceder wielce opłacalny, czarownice z przypadku szukają możliwości dokształcenia w bibliotekach czy Internecie. – Nie przez przypadek magia korzeni zachowała się właśnie we wschodniej części Polski – mówi dr Grębecka. – Prawosławie, ten najbardziej mistyczno-duchowy odłam chrześcijaństwa, zawsze było najbliżej magii. Gdy w Związku Radzieckim upadł komunizm, pojawiła się wielka dziura metafizyczno-światopoglądowa. To dlatego odrodziła się tam magia, której nigdy do końca nie udało się wykorzenić. Jej renesans to jednocześnie powrót do tradycyjnej duchowości i religii.

Magia towarzyszy nam od zawsze nawet, jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Bo magią jest nie tylko plucie przez lewe ramię czy chodzenie do wróżek, ale również myślenie stereotypami, które tak lubimy i często stosujemy. – Magia to rodzaj spojrzenia na świat i sposób funkcjonowania w nim, naukowo zwany ontologią archaiczną, myśleniem prelogicznym czy psychodynamiką oralności, który zakłada między innymi, że nie wszystkie połączenia przyczynowo-skutkowe są sprawdzalne empirycznie – mówi dr Grębecka. A prof. Buchowski dodaje: – Światopogląd ludów archaicznych ma wymiar duchowy, nasz materialny. U nas miernikiem rzeczy są relacje między nimi, u nich stosunki międzyludzkie.

Mimo naszego materializmu większość z nas podskórnie wierzy w magię, której zadania nie zmieniają się od tysięcy lat – dają złudzenie panowania nad przypadkowym światem. To do niej lub do religii zwracamy się w sytuacjach beznadziejnych. Raczej nie ma co liczyć, że całkowicie zabijemy w sobie homo magicusa.


Marishka
Ostatnio zmieniony przez M i T Pon Lis 30, 2009 14:02, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
iliq 

Pomógł: 26 razy
Dołączył: 18 Wrz 2009
Posty: 1238
Skąd: Warszawa
Wysłany: Pon Lis 30, 2009 16:16   

Kod:
 Raczej nie ma co liczyć, że całkowicie zabijemy w sobie homo magicusa.


Mam wrażenie że coraz więcej osób interesuję się magią jednak również przybywa osób skrajnie tępiących te wierzenia.


Kod:
Istnieją naukowe dowody, że magia działa przynajmniej wtedy, gdy ktoś w nią wierzy.


Chociażby to przekonuje mnie że warto ćwiczyć chociażby swoją energetykę
 
     
grizzly
[Usunięty]

Wysłany: Pon Lis 30, 2009 18:33   Re: Czary-mary i parapsychologia

M i T napisał/a:
... Z moich obserwacji wynika, że tam, gdzie magia jest żywa, lekarze nie są jej przeciwni. Zdarza się, że czarownica odsyła do lekarza, a lekarz sugeruje wizytę u babki – mówi dr Grębecka...
No.... to "tomisie" podoba! :viva:
A juz myslalem, ze tylko ja "tak to widze"! :hihi:
.
 
     
Waldek B 
Moderator


Pomógł: 51 razy
Dołączył: 06 Lip 2008
Posty: 3552
Skąd: Warszawa
Wysłany: Pon Lis 30, 2009 18:54   

Cytat:
Dlaczego namaszczanie olejkami, polewanie wodą święconą czy okadzanie, uznawane w chrześcijaństwie za czynności religijne, w innych kulturach i religiach postrzega się jako czynności magiczne? – zastanawia się prof. Buchowski.


Niech prof. Buchowski wezmie bucha, sprawdzi etymologię biblijnego składniku owych olejków (Kaneh bosm, sumeryjskie kanaba) i poczyta sobie o rozpuszczalności atropiny, hioscyjaminy i thc w tłuszczach.

Tak namaszczony może czekać na otwarcie niebios, anielską muzykę i zstąpienie ducha bucha.
_________________
http://waldekborowski.deviantart.com/
Ostatnio zmieniony przez Waldek B Pon Lis 30, 2009 18:55, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
grizzly
[Usunięty]

Wysłany: Pon Lis 30, 2009 19:23   

Waldek B napisał/a:
...Tak namaszczony może czekać na otwarcie niebios, anielską muzykę i zstąpienie ducha bucha...
Po prostu takie "sliskie" jest sexi! :hah:
.
 
     
Kangur

Pomógł: 34 razy
Wiek: 82
Dołączył: 27 Sty 2005
Posty: 3119
Skąd: Australia
Wysłany: Wto Gru 01, 2009 08:16   Re: Czary-mary i parapsychologia

grizzly napisał/a:
M i T napisał/a:
... Z moich obserwacji wynika, że tam, gdzie magia jest żywa, lekarze nie są jej przeciwni. Zdarza się, że czarownica odsyła do lekarza, a lekarz sugeruje wizytę u babki – mówi dr Grębecka...
No.... to "tomisie" podoba! :viva:
A juz myslalem, ze tylko ja "tak to widze"! :hihi:


A mnie sie to nie podoba, ze Misiu zmienil zdanie na temat medycyny badziewowo-odpustowej. Pewnie zabraklo mu pacjentow do niedzwiedziej diagnostyki-przyslugi i szuka pomocy u czarownic.
_________________
Odkwaszać czy zakwaszać?
http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=1159
14 W czasie posiłku powiedział do niej Booz: «Podejdź tu i jedz chleb, maczając swój kawałek w kwaśnej polewce».
 
     
ashkar
[Usunięty]

Wysłany: Wto Gru 01, 2009 14:58   Re: Czary-mary i parapsychologia

€€€€€€€€€€€€

Pogrążeni w smutku, wielbiciele misiowej sierści.
:evil:
 
     
M i T 


Pomógł: 66 razy
Dołączył: 09 Lis 2007
Posty: 7106
Wysłany: Wto Gru 01, 2009 17:07   

I dalej w temacie psychościemy - Hellinger, NLP i inne czary-mary:

http://www.przekroj.pl/wy...kul,5803,0.html

Cytat:

11.11.2009
Pola psychościemy
Anna Szulc

Żona zaczęła rozmawiać z przodkami, ojciec odrzucił balast moralności, a córka kręci palcami leniwe ósemki? Zapewne stali się ofiarami jednej z kilku popularnych w Polsce pseudoterapii. Stosują je poważni psychologowie i psychiatrzy, a wspiera państwo oraz uczelnie

Wiadomość z minionego miesiąca: dwie osoby zmarły, a dziesięć innych zatruło się podczas seansu terapii grupowej prowadzonej przez psychologa w Berlinie. Prawdopodobnie terapeuta podał pacjentom niezidentyfikowaną substancję, po której większość miała się skomunikować z duchami, które (jakoby) zatruwały im jaźń. Co zatruło jaźń psychoterapeuty, że skazał ludzi na śmierć?

– Lukratywny i całkowicie bezkarny psychobiznes – uważa psycholog społeczny z Wrocławia doktor Tomasz Witkowski . W wydanej we wrześniu tego roku książce „Zakazana psychologia” jako pierwszy w Polsce odważył się tak bardzo wprost skrytykować innych fachowców z branży za uprawianie psychoterapii, które nie mają podstaw naukowych. I zamiast pomóc człowiekowi wyjść z problemów, najczęściej jego problemy potęgują.

Tezy wyssane z palca
Trzy lata temu Witkowski, kiedyś wykładowca na Uniwersytecie Wrocławskim i w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, autor artykułów publikowanych w renomowanych czasopismach, jak „British Journal of Social Psychology”, nieoczekiwanie napisał do miesięcznika „Charaktery” artykuł poświęcony psychologii i psychoterapiom. Pod przybranym nazwiskiem Renata Aulagnier zaprezentował tam nową rewolucyjną terapię. Miesięcznik, który ma radę naukową złożoną z psychologów z tytułami naukowymi (ośmiu profesorów doktorów habilitowanych, jeden doktor), bez większych ceregieli opublikował tekst, w żaden sposób nie weryfikując tez autora. Tymczasem tezy te autor wyssał z palca. W pewnym uproszczeniu można by je sprowadzić do tego, że nowa wspaniała metoda terapeutyczna pozwala wyleczyć pacjenta za pomocą komputera i nieskomplikowanych zaleceń, takich jak wizyta na stadionie piłkarskim lub słuchanie oper Wagnera.

– Chciałem udowodnić i udowodniłem, że w Polsce można rozpropagować każdą bzdurę – wyjaśnia prowokator. – A naukowcy nie chcą lub nie potrafią zrobić niczego, by ją zweryfikować.

Swoją książką Witkowski po raz kolejny chce przyłożyć kolegom po fachu. „Zakazana psychologia” przedstawia bowiem tezę: psycholodzy, również ci z tytułami, biorą udział w wielkim terapeutycznym oszustwie lub dają na nie swoje milczące przyzwolenie. Czy rzeczywiście? Postanowiliśmy zweryfikować oskarżenia Witkowskiego. Bo kto wie, może znowu wyssał je ze swojego lub czyjegoś palca? Wzięliśmy pod lupę trzy terapie, które święcą dziś triumfy w gabinetach polskich psychologów.

Terapia numer jeden: rodzinne ustawienia systemowe Berta Hellingera – dla tych, którzy nie rozumieją, z jakich powodów ciągle mają kłopoty.

Terapia numer dwa: Neurolingwistyczne Programowanie (NLP), określane czasem jako terapia neurolingwistyczna – dedykowane tym, którzy marzą, by jak za dotknięciem różdżki pożegnać się z depresją, lękiem i fobią, a w zamian zyskać pieniądze, sławę i szczęście.

W końcu terapia numer trzy: kinezjologia edukacyjna – dla tych, którzy mają dzieci, najlepiej chore. I którzy dotąd nie mieli pojęcia, czego można dokonać, odwijając dzieciom uszy. W dodatku robiąc to za publiczne pieniądze.

I Zulusi, i Polacy
Metodę ustawień rodzinnych Berta Hellingera proponuje dziś w Polsce mniej więcej co trzeci gabinet psychologiczny. Na wykłady poświęcone tej terapii studentów psychologii zapraszają między innymi uniwersytety: Łódzki, Śląski, Warszawski i Wrocławski, UKW w Bydgoszczy i UMCS w Lublinie. Za chwilę o ustawieniach hellingerowskich przeczytamy w kolejnym już tomie „Psychoterapii”, podręczniku akademickim pod redakcją profesor Lidii Grzesiuk z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Powód zajęcia się ustawieniami? Profesor Grzesiuk wyjaśnia „Przekrojowi”, że nie mogła pominąć terapii, która zyskała taki rozgłos. Choć sama nie poleciłaby jej pacjentom.

Co jednak ciekawe, w zespole, który wraz z Lidią Grzesiuk współtworzył „Psychoterapię”, odnajdziemy nazwisko doktor Mirosławy Huflejt-Łukasik z Katedry Psychopatologii i Psychoterapii UW. Huflejt-Łukasik jest koordynatorką tegorocznego kursu specjalistycznego dla studentów psychologii, na którym mają zostać wyłożone „najważniejsze teorie wyjaśniające mechanizmy zaburzeń psychicznych”. W tym również terapia systemowa Berta Hellingera.

Kim jest człowiek, którego teoria uważana jest dziś w Polsce przez psychologów za jedną z wartych propagowania?

Bert Hellinger to były niemiecki zakonnik, który spędził 16 lat wśród Zulusów, co żadnej ujmy mu nie przynosi. Potem, już w nowym tysiącleciu, kilkakrotnie odwiedził Polskę. Być może dzięki jego szczególnej sympatii do kraju nad Wisłą, a może jeszcze z innych powodów, polscy psycholodzy rozwiązują obecnie problemy swoich pacjentów w prosty i niewymagający wiele czasu sposób: wywołując duchy. Choć tego tak nie nazywają.

Lepsze tory
O tym, że jest „uwikłana” w losy swoich przodków, Katarzyna S., studentka polonistyki z Warszawy, dowiedziała się pewnego wieczoru w czerwcu tego roku, gdy psycholog (znany z telewizji) ustawił na scenie (w ramach rodzinnej terapii systemowej Berta Hellingera) reprezentantów rodziny S. Za ustawienie psycholog wziął od studentki 500 złotych; pozostałe osoby biorące udział w seansie zapłaciły po 200 złotych, mimo że ustawienie nie dotyczyło ich rodzin.

W terapeutach znanych z telewizji, którzy od niedawna wyznają modną i przynoszącą spore zyski metodę Hellingera, studentka mogła przebierać jak w ulęgałkach. Mogła na przykład zamówić sobie seans w renomowanym Instytucie Ericksonowskim albo w gabinecie lekarskim popularnej psychiatry Jolanty Berezowskiej. Albo w jednej z wielu innych poradni, których pracownicy szczycą się przynależnością do Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, a nawet jego międzynarodowych odpowiedników. Szczycą się również tym, że potrafią – w ramach terapii – przestawić na scenie kilka obcych sobie osób, a czasem (w ramach terapii indywidualnej) poprzestawiać na stole kilka figurek, dzięki czemu są w stanie przestawić również nasze życie, oczywiście na lepsze tory.

Rzeczywistość przerosła naukę
Podczas ustawienia rodzinnego studentki Kasi S. wszystko poszło jak zwykle. Obcy jej dotąd ludzie w ciągu zaledwie kilku sekund wcielili się w jej mamę i tatę, a potem nawet prababkę i dziadka. Ludzie ci kiwali się na boki, krzyczeli, a następnie kładli się na podłogę i łkali.

Dzięki tym obcym i może trochę dzięki subtelnej interpretacji terapeuty (któremu wyjaśnienie tego, co się dzieje na scenie, zajęło siedem i pół minuty) Katarzyna dowiedziała się, że jej dwukrotna już próba popełnienia samobójstwa ma wiele wspólnego z zagmatwanymi losami jej protoplastów. Po prostu system jej rodziny został zaburzony przez wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat. Katarzyna – o czym dowiedziała się głosem terapeuty (bo to on interpretuje wydarzenia na scenie) – miała kiedyś brata, który zmarł w tajemniczych okolicznościach (zapytani później o to rodzice zdecydowanie zaprzeczają). Katarzyna nie miała też pojęcia, że jej prababka cierpiała na schizofrenię, bywała niebezpieczna, w związku z czym jej syn (to znaczy dziadek S. o imieniu Tadeusz) o mało nie został matkobójcą. To również wynikało z ustawienia, a właściwie z jego interpretacji autorstwa terapeuty.

– Tego wszystkiego dowiedziałam się dzięki „wiedzącemu polu” – wyjaśnia Katarzyna. Czyli? Czyli – jak oświecił ją terapeuta – dzięki zjawisku, przez które ci, którzy reprezentują na scenie naszą rodzinę (choć jej nie znają), uzyskują dostęp do wiedzy osób z przeszłości. Tych, których miejsca na scenie zajęli. Czyli na przykład naszych nieżyjących dziadków czy zmarłego przedwcześnie brata. Co więcej, reprezentanci odbierają uczucia ustawianej rodziny i ujawniają, często z krzykiem i złością, zatajane od lat relacje rodzinne.

Jak wyjaśnia nam z pełną powagą psycholog Andrzej Nehrebecki (certyfikowany psychoterapeuta i superwizor Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Integratywnej, certyfikowany psychoterapeuta Sekcji Naukowej Psychoterapii Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego oraz European Association for Psychotherapy, członek Society for the Exploration of Psychotherapy Integration i Society for Psychotherapy Research, wreszcie dyrektor Polskiego Instytutu Psychoterapii Integratywnej), w ustawieniach hellingerowskich spotykamy się ze swoimi przodkami z... niewyjaśnionych do końca powodów. Ale dla Nehrebeckiego nie ma to większego znaczenia, bo jego zdaniem rzeczywistość przerosła naukę.

Conan na scenie
O tym, jak pracuje Bert Hellinger, na własne oczy przekonałam się trzy lata temu. Przypadkiem znalazłam się na show z udziałem mistrza w krakowskim Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej „Manggha”. Dowiedziałam się, że jest psychoterapeutą, choć żadnej uczelni nie skończył. Że porzucił życie wśród Zulusów, a potem zrzucił habit, bo postanowił leczyć dusze mieszkańców bardziej cywilizowanych światów. Wtedy wydawało mi się, że to kolejny cudotwórca, jak zapomniany już wówczas Kaszpirowski.

Na scenie, na której zasiadł Hellinger oraz jego tłumacz, pojawiali się kolejni uczestnicy seansu. Moją uwagę przykuło zwłaszcza małżeństwo z dwójką adoptowanych dzieci. Przybrany ojciec przyznał publicznie, że nie potrafi kochać dzieci tak, jakby chciał, i że szuka drogi do miłości. Kilka minut później dowiedział się, że powinien odnaleźć drogę do najbliższego bidula. – Oddajcie dzieci z powrotem do sierocińca – zaapelował Bert Hellinger. Wtedy pomyślałam, że to jednak nie cudotwórca. To nie Kaszpirowski, ale raczej Conan Niszczyciel. Miałam nadzieję, że tak jak się nieoczekiwanie w Polsce pojawił, tak szybko zniknie. Później dowiedziałam się, że Hellinger nie uznaje adopcji, za to uważa, że ofiara molestowania seksualnego musi pojednać się ze swoim oprawcą. Na przykład córka powinna pogodzić się z ojcem, który ją gwałcił, bo ojciec „ma większe prawa w systemie rodzinnym”. Trzeba mu się poddać, bo tylko w ten sposób można uzdrowić system.

W 2004 roku na wykłady z udziałem Berta Hellingera zaprosiła swoich studentów Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej. Sala pękała w szwach.

W kwietniu tego roku doktor Michał Parzuchowski, psycholog z tejże SWPS, przeprowadził na łamach „Charakterów” śmiertelnie poważny wywiad z Markiem Wilkirskim, specjalistą terapii uzależnień, który od lat popularyzuje w Polsce metodę Hellingera. Oto fragment wywiadu:

„Michał Parzuchowski: – Nadal nie jest dla mnie jasne, dlaczego na przykład dramatyczna śmierć pierwszego męża babci pacjenta może mieć związek z jego małżeńskimi problemami...

Marek Wilkirski: – Zacznijmy od początku, a więc od tego, jak ten zmarły był potraktowany przez babcię i rodzinę pacjenta. Niewątpliwie należy mu się miejsce w systemie – gdyby nie jego śmierć, nie byłoby pacjenta na świecie. Pojawił się wcześniej od dziadka pacjenta, a więc ma od niego wyższą rangę i należy mu się odpowiedni szacunek. Jego »rachunki« powinny być wyrównane. Ale często bywa inaczej. Wyobraźmy sobie, że to małżeństwo było mezaliansem, babcia pochodziła z wyższej klasy. Rodzina babci pogardzała jej mężem, a nawet życzyła mu śmierci. Po śmierci stał się on tematem tabu, odmówiono mu prawa do przynależności. Dziadek pacjenta nigdy nie czuł się naprawdę kochany, gdyż w sercu babki ciągle ważniejszy był pierwszy mąż”.

Nieistotne narzędzia
Pytam doktora Parzuchowskiego, czy wierzy w to, co proponują w terapii Hellinger i jego wyznawcy?

To sfera magii, zatem sfera, do której poważny badacz nie może mieć zaufania – odpowiada psycholog. Pytam, czy w takim razie naukowcy mają prawo promować magię w swoich terapiach?

– Oczywiście, jest niepokojące, że szarlataneria wchodzi w rejony zarezerwowane dotąd dla nauki – uważa Parzuchowski. – Wciąż jest to jednak sprawa marginalna.

Zdaniem psychologa, dopóki zjawiska takie jak Hellinger nie wypierają sprawdzonych psychoterapii, nie powinniśmy demonizować ich znaczenia dla współczesnej psychologii.
– To terapeuta jest istotny, a mniej narzędzia, dzięki którym pomaga nam wrócić do zdrowia – wyjaśnia Anna Bersz, przewodnicząca sekcji psychoterapii w Polskim Towarzystwie Psychologicznym. Przyznając jednocześnie, że PTP do tej pory nie miało czasu bliżej przyjrzeć się ustawieniom rodzinnym.

Kto w takim razie im się przyjrzał? Oczywiście poza Tomaszem Witkowskim, który w „Zakazanej psychologii” nie zostawia na Hellingerze suchej nitki.

Niemcy nie owijają w bawełnę
Większość naukowców, których próbuję namówić na rozmowę o ustawieniach rodzinnych, odmawia, twierdząc, że na Hellingerze po prostu się nie znają. Że nie wpadłoby im nawet na myśl, by tę metodę przebadać. Bo hellingerowcy są hermetyczną kastą, która od lat odrzuca wszelkie próby zracjonalizowania ich terapii.

– Przede wszystkim jednak do tej metody nie da się zastosować klasycznych narzędzi naukowych – wyjaśnia profesor Dariusz Doliński, jeden z najbardziej cenionych w świecie polskich psychologów, członek Komitetu Nauk Psychologicznych PAN oraz dziekan zamiejscowego wydziału SWPS we Wrocławiu. Doliński jest jednym z nielicznych, którzy nie uważają już ustawień Hellingera za zjawisko marginalne, a o ich twórcy mówią wprost: to szarlatan.

– Myślę, że te seanse, tworzone najpewniej na bazie psychodramy i być może zbiorowej hipnozy, cieszą się takim wzięciem, bo ludzie w nich uczestniczący bardzo chcą pewne rzeczy ujrzeć i przeżyć – wyjaśnia psycholog. – Sądzę też, że wszystkim, którzy biorą udział w tym szaleństwie, udziela się euforia i zapał charakterystyczne dla większości nowych modnych terapii.

Według profesora Dolińskiego z tego też powodu ustawienia mogą, przynajmniej na początku, przynosić pożądane przez ich uczestników efekty. Mogą po prostu na nich „działać”, podobnie jak potrafi działać terapia placebo. Nie wątpię więc, że są ludzie, którzy pozytywnie zareagowali na tę terapię, ale to nie wystarczy, by uznać metodę za godną propagowania.

Rodzinnymi ustawieniami systemowymi zainteresowało się również Wielkopolskie Towarzystwo Terapii Systemowej z siedzibą w Poznaniu. Ustawiając konstelacje rodzinne, Hellinger odwołuje się bowiem do systemu rodzinnego i to właśnie słowo „system” pozornie łączy terapię systemową z metodą Hellingera.

Towarzystwo z Wielkopolski współpracuje z adekwatnym stowarzyszeniem z Niemiec. Metodę Berta Hellingera ocenia podobnie jak jego niemiecki odpowiednik. Na stronie organizacji z Poznania znajdziemy więc stanowisko zachodnich terapeutów, którzy kategorycznie odcinają się od Hellingera: „Dystansujemy się od tego sposobu ustawień rodziny, w której odżegnuje się od wszelkiej osobistej odpowiedzialności za możliwe następstwa, unika się wszelkiego nadzoru nad jakością postępowania z klientami. W dodatku poddaje się ludzi pewnego rodzaju oddziaływaniu »uzdrawiania«, gdzie rozbudzane są nierealne nadzieje przy szerzeniu ekstremalnie upraszczającej współzależności (na przykład, że rak piersi jest nieuniknionym następstwem braku poszanowania dla własnej matki)”.

Niemcy nie owijają w bawełnę. Dla nich Hellinger i jego ustawienia to terapia niebezpieczna. Sami przekonali się o tym kilka lat temu, gdy po wielkim hellingerowskim spektaklu w Lipsku jedna z osób „ustawianych” przez samego mistrza popełniła spektakularne samobójstwo. Wielkie show Hellingera zostały wówczas u naszych zachodnich sąsiadów zakazane.

– A w Polsce Hellinger i jego ustawienia są coraz częściej oferowane pacjentom niezorientowanym w ich możliwych skutkach – martwi się Ewa Stankowska, psycholog i członek zarządu WTTS. Dodając, że do gabinetów poradni zdrowia psychicznego i psychoterapeutycznych trafiają już osoby, które nie radzą sobie z negatywnymi efektami ustawień hellingerowskich.

Studentka Katarzyna S. mimo ustawienia, a może przez nie właśnie, po raz kolejny we wrześniu próbowała odebrać sobie życie. Nie pomógł jej ani Bert Hellinger, ani odgrywany na scenie dziadek Tadeusz.

Terapia kontra normy moralne?
A może ofiary terapii hellingerowskich powinny poszukać pomocy w innych gabinetach psychologicznych, których w Polsce jest coraz więcej? Może powinny się zwrócić ku terapii zwanej w skrócie NLP, której popularność przebija w Polsce nawet ustawienia rodzinne, a którą również, podobnie jak ustawienia Hellingera, możemy znaleźć w programach nauczania najpoważniejszych polskich uczelni? I którą to metodę czynnie propaguje między innymi doktor Mirosława Huflejt-Łukasik z Katedry Psychopatologii i Psychoterapii UW. Tak, ta sama, która współtworzy podręczniki akademickie do psychoterapii, a poza tym założyła Polski Instytut Neurolingwistycznego Programowania.

Okazuje się jednak, że NLP nie jest dla wszystkich. Tej wyjątkowej metody psycholog Andrzej Batko, guru polskich NLP-owców, na swojej stronie internetowej absolutnie nie poleca tym,którzy mają „odrobinę poczucia przyzwoitości, jakieś normy moralne”.

Co właściwie kryje się za naukowo i poważnie brzmiącym Neurolingwistycznym Programowaniem?

Pseudonauka, która od kilkudziesięciu lat próbuje udawać, że jest nauką – irytuje się profesor Dariusz Doliński. – I która samozwańczo i bezpardonowo zawłaszczyła reguły wypracowane wcześniej przez poważnych badaczy.

– To zbiór technik – dodaje Mateusz Gola, psycholog, neurokognitywista z Katedry Psychofizjologii Procesów Poznawczych SWPS. Jakich? Podpatrzonych. W latach 60. Richard W. Bandler i John Grinder, uznawani dziś za ojców NLP, przyjrzeli się pracy światowej sławy terapeutów, takich jak Fritz Perls, Milton H. Erickson czy Virginia Satir. – Uznali, że obserwacja terapeutów przy pracy może doprowadzić do odkrycia takich schematów, które można będzie uogólnić, sprawdzić empirycznie, a w końcu wdrożyć w życie – wyjaśnia doktor Tomasz Witkowski. Problem w tym – jak zauważa Mateusz Gola – że skuteczność tych technik była potwierdzana jedynie przez historie konkretnych pacjentów.

– Nie spełniało to i nadal nie spełnia norm naukowych – zapewnia neurokognitywista z SWPS. – Zamiast danych ilościowych otrzymywaliśmy jedynie barwny opis przebiegu terapii i odzyskiwania dobrostanu przez zgnębioną problemami osobę.

Innymi słowy, twórcom NLP, mimo że wiele stosowanych przez nich technik faktycznie „działa”, nie udało się stworzyć spójnego systemu teoretycznego, który mógłby być w sposób badawczy weryfikowalny – zarówno podczas pracy z pacjentem, jak i na większej grupie osób.

Zauważa to również inny znany psycholog, profesor Jan Strelau. Wspólnie z profesorem Dolińskim w wydanym w ubiegłym roku przez Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne podręczniku akademickim „Psychologia” w rozdziale „Psychologia XXI wieku – wyzwania i zagrożenia” zwraca uwagę, że NLP-owcy nie zadali sobie trudu, by zweryfikować swoją metodę empirycznie. Nie mówiąc już o tym, że sama nazwa metody może być myląca.

„W ruchu tym nie ma przecież ani »neuro« (neurologii czy neuropsychologii), ani »lingwi« (lingwistyki czy psycholingwistyki), ani programowania (na przykład behawiorystycznego czy innego, opartego na naukowych podstawach)” – piszą Strelau i Doliński.

W „Zakazanej psychologii” Witkowski słabości NLP pokazuje przez liczby. Konkretnie przez publikacje, które od czasu odkrycia „metody” pojawiły się w poważnych naukowych pismach. Psycholog policzył, że ponad 60 procent autorów najpoważniejszych prac poświęconych NLP jednoznacznie odrzuca założenia neurolingwistycznego programowania. A może Witkowski nie ma racji? Może to, co skuteczne, wcale nie musi być naukowo potwierdzone?

Paweł Fortuna, obecnie doktor psychologii społecznej i trener biznesu oraz wykładowca w warszawskiej Akademii Leona Koźmińskiego i KUL, jeszcze jako student wybrał się w połowie lat 90. na kurs NLP prowadzony przez nauczyciela akademickiego. – Pomyślałem, że nazwisko wykładowcy to dla mnie najlepsza rekomendacja – wspomina Fortuna. Kursu nie skończył. – Ujrzałem ludzi, którzy uczą innych, jak bezwzględnie manipulować człowiekiem i czerpać z tego radość – mówi psycholog. – Jak człowiek sprowadza człowieka do kilku prostych procedur, przedmiotu, który można uwieść, zwieść lub wymienić na lepszy model.

Laicy w mózgu
NLP jest więc przede wszystkim nieetyczne. Ale nie tylko. Zdaniem Mateusza Goli z SWPS niektóre techniki stosowane przez NLP, na przykład właśnie te, które mają pomagać ludziom w walce z fobiami, mogą być dla nich groźne. Za taką uważa technikę dysocjacji, w której uczy się pacjenta, by oddzielał się od doświadczenia zagrożenia, wyobrażając sobie, że opuszcza ciało.

– Sądzę, że przy odpowiednio częstym treningu może to prowadzić do dysocjacji w nasileniu patologicznym – wyjaśnia Gola. – Osoba oddzielać się będzie od swojego doświadczenia, nie konfrontując się z nim i być może nie reagując adekwatnie.

Dla Fortuny NLP niebezpiecznie oddziela nas od naszych wszelkich doświadczeń, każąc natychmiast zapomnieć o bólu, strachu, niemiłych przeżyciach. Według niego metody NLP, często stosowane bez jakiegokolwiek kodeksu moralnego, umożliwiają eliminację ważnych doświadczeń. – NLP dostarcza takich, czasem rzeczywiście skutecznych narzędzi, które sprawiają, że w ciągu kilku minut jesteśmy w stanie zamienić depresję w euforię – zauważa psycholog. – Niby fajnie, tylko człowiek, jeśli rzeczywiście ma sobie realnie i dojrzale radzić z problemami, musi rozumieć, że są częścią jego życia, że musi im stawić czoło. W dłuższej perspektywie, wobec zdarzeń naprawdę traumatycznych, jak na przykład śmierć bliskiej osoby, te techniki są nie tylko nieprzydatne. Są po prostu szkodliwe.

To co w takim razie jest nieszkodliwe w terapiach serwowanych dziś Polakom z problemami? Bo może jednak przesadzamy? Czy rzeczywiście szkodliwe może być kręcenie przez dziecko w powietrzu leniwych ósemek wykonywane w ramach kinezjologii edukacyjnej (systemu, który – tak twierdzą jego polscy propagatorzy – umożliwia uczniom w dowolnym wieku rozwinięcie ich potencjalnych, zablokowanych w ciele możliwości)? I który święci triumfy nie tylko w Polsce, ale też w innych krajach europejskich, na przykład w Wielkiej Brytanii (Choć wymyślił go Paul Dennison, pedagog z Uniwersytetu Południowej Kalifornii, bliżej nieznany psychologom z tego uniwersytetu). Triumfy osiągnięte dzięki „gimnastyce mózgu mającej na celu przywrócenie zablokowanych na skutek stresu oraz wypracowanie nowych połączeń nerwowych, po których biegną impulsy do kory mózgowej, gdzie odbywa się właściwy proces uczenia się”.

W 2005 roku MEN nadało programowi dla sześciolatków „Mój kuferek” w całości opartemu na kinezjologii certyfikat nr DKOS-5002–11/05 dopuszczający do stosowania w wychowaniu przedszkolnym. Obowiązuje on do dzisiaj.

Rok wcześniej Centrum Pomocy Psychologiczno-Pedagogicznej MEN włączyło kinezjologię edukacyjną do programu szkolenia przeznaczonego dla psychologów, pedagogów, nauczycieli i rodziców.

– Szkolenia trwały 16 godzin, a ich celem było zapoznanie uczestników z naturalną metodą wspomagania i stymulacji funkcjonowania dzieci z trudnościami szkolnymi – wyjaśnia nam biuro prasowe MEN.

Na 16 godzinach szkolenia sprawa się jednak nie kończy. Na poziomie podstawowym „gimnastyki mózgu” przeszkolono do dziś w Polsce 50 tysięcy opiekunów dziecięcych. Ponad 60 szkół podpisało umowę ze Stowarzyszeniem Kinezjologów Edukacyjnych, w ramach której rady pedagogiczne szkół dostają scenariusze zajęć. Co ważne, często zajęć z dziećmi upośledzonymi! Kinezjologia na stałe weszła do programów wielu kierunków studiów dyplomowych i podyplomowych dla pedagogów i terapeutów.

Czego zatem uczą się dziś w ramach zajęć z kinezjologii, to znaczy naturalnej metody wspomagania, pedagodzy, nauczyciele i rodzice oraz studenci polskich uczelni? Uczą się na przykład odwijania uszu dzieciom. Albo naciskania odnalezionych w ciele dziecka punktów energetycznych, czyli mudr. – Uczą się rzeczy, które z punktu widzenia nauki nie mają żadnego uzasadnienia – zapewnia profesor Anna Grabowska, neuropsycholog i kierownik Pracowni Psychofizjologii w Instytucie Nenckiego PAN.

Puknij się w czoło
Grabowska na prośbę Komitetu Neurobiologii PAN wykonała trzy lata temu ekspertyzę na temat podstaw naukowych kinezjologii edukacyjnej. Na bazie publikacji dostarczonych między innymi przez Stowarzyszenie Kinezjologów Edukacyjnych. Profesor najpierw zauważyła kardynalne błędy w tłumaczeniach tekstów z języka angielskiego. Na przykład struktura mózgu zwana ciałem kolankowatym bocznym w tekstach kinezjologów określona została jako „lateralny zwój kolanka”. A takiego nie ma. Ale to nic w porównaniu z tym, co dostrzegła, czytając materiały przedstawiające tę metodę.

– Autorzy tych tekstów okazali się kompletnymi laikami w zagadnieniach dotyczących funkcjonowania mózgu – wyjaśnia profesor Grabowska. – Mylili podstawowe pojęcia, snując teorie i groteskowe dywagacje na temat połączeń między półkulami, profili dominacji, testów mięśniowych, masowania punktów, które poprawiają myślenie albo redukują u dzieci stres. Wiele tych tez jest nie tylko fałszywe, ale ma wręcz charakter „magiczny”.

Problem w tym, że magiczna kinezjologia zaczyna wypierać ze szkół i ośrodków dla dzieci z dysfunkcjami stare sprawdzone i racjonalne metody terapeutyczne. Akcja naukowców z PAN wymierzona w kinezjologię edukacyjną jest dziś jednym z niewielu zakrojonych na większą skalę działań polskich naukowców wymierzonych w pseudonaukę*.

Dlaczego? – Bo psycholodzy często sami czerpią profity z pseudonauki – doktor Tomasz Witkowski nie pozostawia nam żadnych złudzeń.

Złudzeń, że specjaliści od duszy przejmują się losem swoich pacjentów. Że biorąc od nich pieniądze, biorą jednocześnie odpowiedzialność za ich zdrowie, a czasem życie. Zatem, Polaku, zanim pójdziesz do gabinetu terapeuty, w którym ustawią ci figurki albo przestawią duchy, zastanów się dwa razy. Ludzie, do których drzwi zapukasz, mogą ci zrobić wodę z mózgu, bo używanie rozumu, ale najpewniej i serca, przestało być dla nich wartością.

Anna Szulc
„Przekrój” 44/2009


* - W listopadzie 2007 roku na Wydziale Nauk Humanistycznych SGGW odbyła się konferencja „Kinezjologia edukacyjna. Nauka, pseudonauka czy manipulacja?”. Uczestnicy – pedagodzy, psycholodzy, terapeuci, neurobiolodzy – uznali kinezjologię za oszustwo

Jak rozpoznać terapię, która nie szkodzi
W tej chwili na liście Europejskiego Towarzystwa Psychoterapii (EAP), które skupia ponad 120 tysięcy terapeutów, zarejestrowanych jest 31 modeli terapeutycznych i ciągle dopisywane są nowe. Inne źródła mówią, że na europejskim i amerykańskim rynku istnieje około 500 różnych, w większości niesprawdzonych terapii.

Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne w specjalnym raporcie poświęconym skuteczności psychoterapii już w 1995 roku, na fali psychoterapeutycznego szaleństwa, określiło wymagania, jakimi powinni kierować się badacze, dzieląc terapie na efektywne i nieefektywne.

Nieefektywne, czyli takie, które nie dają żadnych rezultatów, lub takie, których rezultatów nie da się racjonalnie sprawdzić. Naukowcy zza oceanu uznali, że o wiarygodnej terapii można mówić dopiero wtedy, gdy zostanie zweryfikowana na podstawie dwóch porządnie zaplanowanych eksperymentów naukowych. Innymi słowy, grupę ludzi poddaną analizowanej terapii należy porównać jednocześnie z innymi grupami terapeutycznymi: członkowie „konkurencyjnej” grupy przyjmowaliby lekarstwa, inna grupa poddawana byłaby terapii placebo lub prowadzona zgodnie z zasadami odmiennej, sprawdzonej już terapii. Uzyskane efekty porównawcze powinny pochodzić od co najmniej dwóch niezależnych naukowców lub zespołów badawczych. Amerykanie uznali również, że psychoterapia oparta na wiarygodnych badaniach klinicznych musi mieć precyzyjnie postawiony cel i czytelne dla wszystkich standardy postępowania z pacjentem.

• Do metod, których wyniki potwierdzono empirycznie, badacze zaliczają dziś terapie:
– behawioralną,
– poznawczo-behawioralną,
– poznawczą,
– trening umiejętności społecznych,
– systemową terapię rodzinną.

• Do metod, które nie zostały wystarczająco przebadane lub wyniki badań nie potwierdziły ich skuteczności, zaliczono między innymi:
– psychoanalizę (wybitny filozof Karl Popper posłużył się właśnie przykładem psychoanalizy jako teorii niefalsyfikowalnej, a więc nienaukowej),
– terapię NLP,
– ustawienia Berta Hellingera,
– kinezjologię edukacyjną.

Coraz częściej krytycy psychoterapii za sensowną dla niej alternatywę uważają tak zwany trening twardości psychicznej, czyli uczestnictwo w specjalnych warsztatach, które uczą ludzi, jak radzić sobie ze stresem i przeciwnościami losu oraz jak wzmocnić w sobie odporność na problemy. Treningi twardości prowadzone są już między innymi w The Hardiness Institute w Kalifornii, nad ich efektywnością trwają badania w wielu ośrodkach akademickich na świecie.


Marishka
 
     
Kangur

Pomógł: 34 razy
Wiek: 82
Dołączył: 27 Sty 2005
Posty: 3119
Skąd: Australia
Wysłany: Wto Gru 01, 2009 20:14   

Cytat:
11.11.2009
Pola psychościemy
Anna Szulc
..... i wziął od studentki 500 złotych; pozostałe osoby biorące udział w seansie zapłaciły po 200 złotych[/b], mimo że ustawienie nie dotyczyło ich rodzin.

Ludzie, do których drzwi zapukasz, mogą ci zrobić wodę z mózgu, bo używanie rozumu, ale najpewniej i serca, przestało być dla nich wartością.


Ludzie, ktorzy do tego nawoluja, moga ci zrobic niedzwiedzia przysluge. Jak bedziesz sie przeciwstawiac, to wypisza ci akt zgonu za twojego zycia.
_________________
Odkwaszać czy zakwaszać?
http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=1159
14 W czasie posiłku powiedział do niej Booz: «Podejdź tu i jedz chleb, maczając swój kawałek w kwaśnej polewce».
 
     
Bruford

Pomógł: 32 razy
Dołączył: 28 Sty 2005
Posty: 1739
Skąd: Warszawa
Wysłany: Śro Gru 02, 2009 09:28   

Ciekawa rzecz.Obserwacje odnoszące się do pseudopsychologii przynoszą identyczne prawie wnioski jak te czynione na "somatycznej medycynie alternatywnej".Co ciekawe i tu i tu analizowano między innymi , dlaczego profesjonaliści uciekają się do stosowania metod o których muszą wiedzieć ,że są bezwartościowe.Fakty są jakie są - jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze.
Stężenia absurdu w tych kręgach jest chwilami niewyobrażalne o czym się mogłem przekonać na spotkaniu z Ashkarem.
 
     
M i T 


Pomógł: 66 razy
Dołączył: 09 Lis 2007
Posty: 7106
Wysłany: Śro Gru 02, 2009 12:25   

Bruford napisał/a:
Stężenia absurdu w tych kręgach jest chwilami niewyobrażalne o czym się mogłem przekonać na spotkaniu z Ashkarem.


Bruford, a nie znalazłbyś czasu i chęci by podzielić się swoimi wrażeniami? Może w tym odpowiednim wątku:

http://www.dobradieta.pl/...pic.php?t=16325

Chętnie poczytałabym!

Marishka
 
     
Waldek B 
Moderator


Pomógł: 51 razy
Dołączył: 06 Lip 2008
Posty: 3552
Skąd: Warszawa
Wysłany: Śro Gru 02, 2009 12:47   

Ja też.
_________________
http://waldekborowski.deviantart.com/
 
     
Bruford

Pomógł: 32 razy
Dołączył: 28 Sty 2005
Posty: 1739
Skąd: Warszawa
Wysłany: Śro Gru 02, 2009 23:41   

OK , nie zamierzałem tutaj pisać o Ashkarze :-) , tylko luźne skojarzenia.Relacja --we wskazanym wątku
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Akademia Zdrowia Dan-Wit informuje, że na swoich stronach internetowych stosuje pliki cookies - ciasteczka. Używamy cookies w celu umożliwienia funkcjonowania niektórych elementów naszych stron internetowych, zbierania danych statystycznych i emitowania reklam. Pliki te mogą być także umieszczane na Waszych urządzeniach przez współpracujące z nami firmy zewnętrzne. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej o celu stosowania cookies oraz zmianie ustawień ciasteczek w przeglądarce.

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template modified by Mich@ł

Copyright © 2007-2024 Akademia Zdrowia Dan-Wit | All Rights Reserved